Dołączył(a): 2008-05-30 05:14 Posty: 3067 Lokalizacja: Wrocław
|
Przez długi czas powstrzymywałem się od zabierania głosu w tej dyskusji, po części dlatego, że brak mi było na to czasu i mobilizacji, po części dlatego, że spór tu się toczący jest sporem o niezwykle wielu aspektach i płaszczyznach i trudno tematykę tu poruszaną wyczerpać jak też dojść do jakiegoś konsensusu godzącego wszystkich. Niemniej uznałem za wskazane zająć stanowisko: jest ono zdecydowanie bliższe temu, co głosi Hubert niż Malec, co nie powoduje, że jestem ślepy na całkiem nieraz słuszną i trafną krytykę pewnych środowisk czy sposobów zachowania, przedstawioną przez Malca.
Dyskusja zaczęła się od książki Panów Sławomira Jóźwiaka, Janusza Trupindy. Należy tu jednak sprostować to co pisze Malec: Steinbrecht nie był historykiem sztuki lecz architektem i jako taki, względnie jako historyk architektury de facto nazywany być może, no chyba, że potraktujemy środowisko badaczy architektury jako przynależne do historyków sztuki, czego nie uważam za do końca właściwe ( ale o tym może kiedyś sobie pogadamy, skupmy się jednak na meritum ); poza tym określenie „kapitularz” zostało przyjęte i „bezmyślnie” było przepisywane nie wyłącznie przez historyków sztuki czy architektury ale przez samych historyków także. Cała niemiecka a potem nasza historiografia do ostatnich czasów uznawała to pojęcie za właściwe i oczywiste. Przyjęcie tego określenia miało swe źródła zarówno w skojarzeniach architektoniczno-artystycznych jak i czysto historycznych: ludziom zajmującym się sztuką i architekturą pod koniec XIX wieku najłatwiej było mniej lub bardziej umownie nazwać sąsiadujące z kaplicami wnętrza ( podłużne przeważnie ale z tendencjami do centralizacji w sferze sklepień, wspartych niejednokrotnie na filarach i posiadających bardzo nowoczesną jak na tamte czasy formę ) właśnie mianem kapitularzy, co wydawało się bliskie ich faktycznej funkcji, ze względu na położenie w zespole zamkowym i dyspozycję przestrzenną bliską kapitularzom klasztornym. Historycy myśleli podobnie, bo przecież Krzyżaków traktowano jako zakon czerpiący swe wzorce organizacyjne i artystyczno-architektoniczne z budownictwa tradycyjnych, nie-rycerskich zgromadzeń zakonnych, zatem skoro była kaplica – kościół zakonny, skoro był dom konwentu o czworobocznej strukturze, skoro był refektarz i inne znane z typowych założeń klasztornych pomieszczenia, to pewnie winien być i kapitularz. Dopiero ostatnie badania ( zwłaszcza historyków sztuki – przedstawione w znakomitych artykułach Pospiesznego i Jarosława Jarzewicza z UAM ) zmieniają czy raczej wzbogacają ten obraz, wskazując, że architektura zakonna była wcale nie najważniejszym źródłem inspiracji dla budownictwa powstającego na użytek Krzyżaków, zarówno jeśli chodzi o formę jak i o funkcję. Tak więc pretensje należy tu kierować do całego szeroko pojętego środowiska historyków, w nie mniejszym stopniu pod adresem historyków w wąskim rozumieniu. Dowodzi tego zresztą przykład przywołany przez Pana Jakuba Franczaka: odkrycia czy ustalenia Jóźwiaka i Trupindy są najnowszą zdobyczą nauki, i oni sami do niedawna posługiwali się powszechnie przyjętymi nazwami.
Kolejna sprawa to kwestia samej fachowości Pana Pospiesznego. Chciałbym się dowiedzieć więcej – jeśli mogę Cię o to poprosić Malec – o szczegółach krytyki toruńskich historyków wobec tez Pospiesznego. Bo mnie te drugie wydają się być całkiem przekonywujące ( choć oczywiście nie znam ich wszystkich – nie miałem przyjemności czytać dwóch jego ważnych tekstów ) i wcale nie odnoszę wrażenia by dochodziło tam do jakiejś nadinterpretacji danych pozyskanych na podstawie analizy czy badań architektoniczno-archeologicznych. W poznanych przeze mnie artykułach Pospieszny w ogóle nie odnosi się do kwestii chronologii, przemian i funkcji pomieszczenia zwanego Kapitularzem na Zamku Górnym w Malborku ( bo w zasadzie tylko tą warownią krzyżacką zajmował się ten badacz ). Przedmiotem jego zainteresowań badawczych jest już od lat kompleks pałacu Wielkich Mistrzów na Zamku Średnim, gdzie problem ‘kapitularzy krzyżackich’ wcale się nie pojawia. Stąd też jestem ciekaw dokładnych zarzutów wobec Pospiesznego ze strony Jóźwiaka i Turpindy oraz innych, a że do książki, o której teoretycznie rzecz biorąc jest ten wątek, prędko nie sięgnę ( gdyż moja lista pilnych lektur jest już przepełniona ), dlatego proszę Cię o relację i streszczenie tych konkretnych punktów. Warto tu wspomnieć o innym jeszcze możliwym źródle konfliktu: być może chodzi o tzw. różnice charakteru i nieumiejętność dogadywania się stron a nie o meritum. Niejednokrotnie bywa przecież tak, że największą przeszkodą w porozumieniu są nie odmienne koncepcje naukowe ale odmienne typy osobowości, temperamentu i formy wyrażania swych poglądów. Z relacji wiem, że twórczość naukowa Pana Pospiesznego nie jest pozbawiona przesady ( chodzi tu o doszukiwanie się przez niego w budownictwie zamkowym Zakonu donżonów ). Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że facet ten robi świetną robotę i być może nie jest dostatecznie doceniany, przynajmniej w Polsce ( jego zagraniczne publikacje spotykają się chyba z bardzo dobrym przyjęciem i ukazują się w prestiżowych zbiorach ).
Wrote: (…)Jednak Panowie Jóźwiak i Trupinda mają trochę racji...najlepszym dowodem na to jest własnie kwestia owego kapitularza...który został "stworzony" i niejako lansowany własnie przez historyków sztuki...(…) No właśnie, jak się okazuje termin ten w odniesieniu do zamków krzyżackich najpewniej ani nie został stworzony przez historyków sztuki ani nie został przez nich w jakiś szczególnie wybitny sposób wylansowany. Historycy podeszli do niego równie bezkrytycznie i „bezmyślnie” co inni naukowcy. Chwała, że z tego właśnie środowiska wywodzą się badacze, którzy przybliżyli nas do prawdy, nie jest to jednak żaden argument na rzecz wyższości tej czy innej dziedziny nauki. [quote](…)jeśli chodzi o wykorzystywanie przez nich źródeł pisanych hmm domeną historyka sztuki są badania architektoniczne (odnosząc sie teraz do budownictwa zamkowego) i one stanowią podstawę dowodzenia w przypadku tej nauki.(…) Odnoszę wrażenie, że nie do końca wiesz co to znaczy ‘badania architektoniczne’. Ani historyk sztuki ani archeolog czy tym bardziej historyk nie są osobami kompetentnymi ( biorąc pod uwagę program studiów ) do prowadzenia właściwie badań architektonicznych. Badania takie to domena historyków architektury – czyli w zdecydowanej większości absolwentów wydziałów architektury polskich politechnik - lub/i absolwentów odrębnych studiów/szkoleń, przeważnie podyplomowych, poświęconych nauczaniu tego rodzaju działań ( Kraków, Toruń, Warszawa ). Oczywiście każdy, czy to historyk, czy historyk sztuki, czy architekt mogą ( po odpowiednim przygotowaniu rzecz jasna ) takiego rodzaju badania prowadzić. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, ze predestynowany do tego jest architekt, jemu najłatwiej jest podjąć się takiego zadania, ze względu na program i naturę jego studiów. Natomiast tym, co wydaje i wydawało mi się immanentne historykowi sztuki jako badaczowi dzieła architektury jest analiza formy, języka jak i układu funkcjonalnego ( choć to ostatnie, przynajmniej w odniesieniu do obiektów architektury obronno-rezydencjonalnej, w mym przekonaniu zdecydowanie bardziej przynależy do historii architektury i przez historyków architektury jest lepiej, właściwiej wykonywane, a to z powodu lepszych ku temu narzędzi i postawie otrzymywanych na studiach ). Zaznaczam tu, że wypowiadam się przede wszystkim na podstawie doświadczenia zdobytego i opierającego się na stosunkach wrocławskich, gdzie prace historyków sztuki poświęcone architekturze zamkowej, mieszczańskiej i dworskiej ( szczególnie Panów Krzysztofa i Rafała Eysymontów, oraz Pana B. Czechowicza, skądinąd niedocenionego i zasłużonego na innych polach ) są daleko gorsze niż publikacje tak wytrawnych naukowców jak archeolodzy – J. Piekalski, A. Boguszewicz, C. Buśko, Czesław Lasota i R. Mruczek – czy architekci – M. Chorowska i A. Kwaśniewski, by nie wspominać ich nauczycieli i mentorów, takich jak Jerzy Rozpędowski, Ewa Różycka, Tadeusz Kozaczewski i Olgierd Czerner. Zaznaczam jednak, że różnica polega na złym programie studiów, na pewnej separacji, wrogości i braku zaufania badaczy z poszczególnych środowisk względem siebie. Trudno jest mi się też oprzeć wrażeniu, że wymienione kierunki przyciągają osoby o różnych typach osobowości i różnych wyobrażeniach na uprawianie nauki oraz na rozwiązywanie jej zagadek, co chyba tym bardziej utrudnia porozumienie. Fakt, że architekci są lekceważeni i nieczytani przez historyków sztuki i vice versa powoduje stopniową ‘hermetyzację’ środowisk i ciągłe mieszanie się we własnym sosie, a to powoduje ograniczanie punktów widzenia, z których patrzy się na dane zjawisko czy obiekt, zamykanie się na krytykę i wątpliwości oraz dodatkowe źródła wiedzy. Bardzo sobie cenię znajomość z Pawłem Rajskim, obecnym na tym forum jako Raju, studiującym jednocześnie archeologię i architekturę, który wprowadził do mego myślenia o zabytkach i architekturze w wielu wypadkach perspektywy związane z archeologią, kładące nacisk na kulturę materialną, na kontekst znalezisk, na tło osadnicze zamków czy dworów itd. Podobną wartość ma dla mnie kontakt z Hubertem, jako reprezentantem 'ciemnej strony mocy' ( ). Najniżej – przyznać się muszę – w tym swoistym rankingu dyscyplin akademickich, zajmujących się średniowieczną kulturą materialną, oceniam historię. Znam parę osób z tego kierunku na Uniwersytecie Wrocławskim i poza paroma chlubnymi wyjątkami są to osoby kompletnie nieprzygotowane nie tylko do badania lub tylko opisywania dawnych dzieł sztuki i architektury ale nawet do ich odbioru. Miałem kiedyś świetnego znajomego studiującego na historii, który bagatelizował znaczenie architektury i sztuki jako nośnika idei, treści symbolicznych i doczesnych. Trudno mu było, po przejściu przez magiel edukacji na swym kierunku, zaakceptować fakt, że średniowieczny kościół, zamek czy rzeźba też mogą „mówić”, podobnie jak dokument pisany czy wzmianka źródłowa. I jedno i drugie to źródła historyczne, i jedno i drugie wymaga odpowiedniego warsztatu do przebadania i wyciśnięcia maksimum wiadomości, i jedno i drugie poddać trzeba krytyce. Wspomniałem o chlubnych wyjątkach wśród historyków wrocławskich. Przewodzi im fantastyczny badacz – Pan Mateusz Goliński, którego wieloletnie prace zapoczątkowane zostały zleceniami, jakie otrzymał pracując w ramach interdyscyplinarnego zespołu badaczy w Instytucie Historii Architektury, Sztuki i Techniki przy Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej ( Boże, gdzież te wspaniałe czasy gdy wybitni, rasowi historycy pracowali na Wydziałach Architektury!? ). Proszę sobie wyobrazić, że całe przedsięwzięcia badawcze dotyczące tzw. socjotopografii średniowiecznego Wrocławia i Świdnicy zostały przez niego podjęte właśnie na potrzeby interdyscyplinarnych badań architektoniczno-archeologiczno-historycznych nad kwartałami przyrynkowymi we Wrocławiu i w Świdnicy, które to badania zostały powierzone w początku lat 80-tych XX w. IHASiT-owi. Od strony archeologicznej były one koordynowane przez Czesława Lasotę - kolejną sławę wrocławskiej nauki. Prace te miały zresztą znaleźć finał w postaci kompleksowej rewaloryzacji zabudowy przebadanych kwartałów. To co dziś wydaje się być ciągle nowością czy czymś świeżym już dawno było podejmowane przez nasze polskie uczelnie w latach 60-tych, 70-tych i 80-tych, tyle tylko, że potem, w wyniku zapaści około 1990 r. zostało zarzucone i zapomniane. Np. badanie murów za pomocą zdjęć rentgenowskich jeszcze dziś jest rzadkością i pewnym novum, a przecież próbowano tego w Polsce już w latach 60-tych. [quote]Choć współcześnie odchodzi się od podejścia do zamków z tej jednej historycznej, historyczno-sztucznej czy archeologicznej strony na rzecz interdyscyplinarności. (przykładem tego publikacja badań skrzydła półncnego zamku malborskiego bodaj pod redakcją prof. Poksińskiej). Uważam że to dobra droga. To chyba jedyna właściwa dziś droga, choć bardzo długotrwała, pracochłonna i kosztowna. Znacznie łatwiej napisać monografię jakiegoś obiektu w pojedynkę, choć daleko niedoskonale i niewyczerpująco, niż kompletować zespół, uzgadniać warunki i zasady współpracy, zdobywać pieniądze na różnorodne badania i analizy. Jednak sądzę, że czas wielkich samodzielnych sław badawczych odchodzi w niepamięć, na rzecz zespołów naukowych podobnych kształtem ekipom, jakie znamy z przedsięwzięć w dziedzinie fizyki, chemii czy technologii. Suma naszej wiedzy już dawno stała się zbyt wielka by jedna osoba mogła ją opanować, przetworzyć i poddać analizie w trakcie trwania jednego żywota ludzkiego. [quote](…)każdy powinien robić to co umie najlepiej, dokładać kolejny fragment do tego kamienno-ceglanego tematu(…) I o to właśnie chodzi! [quote]Poszerzać wiedzę o zamkach może zarówno archeolog, historyk sztuki jak i historyk. Proszę nie zapominać o architektach! [quote](...) Choć dobry kastelolog musi być tak naprawdę po trochu każdym z nich. Bardzo prawdziwe, bardzo potrzebne i bardzo wymagające. [quote]Cytat z Huberta: Osobiście znacznie częściej spotykam prace historyków ograniczone do badania źródeł pisanych, niż prace historyków sztuki bez wykorzystania źródeł pisanych. Koniec cytatu Przykład? Zgadzam się w zupełności z Hubertem. Czy może inaczej: mam bardzo podobne doświadczenia. Znam masę prac historyków sztuki a sporadycznie i architektów, przede wszystkim napotkanych w Biuletynie Historii Sztuki i innych periodykach historyczno-sztucznych, które za fundament obierają sobie przebadanie pewnych zasobów dokumentów pisanych i ich konfrontację z dotychczasowymi poglądami na historię budowy danej budowli. Weź sobie dowolny rocznik BHSu z lat 50-tych czy 60-tych a znajdziesz przynajmniej kilka takich artykułów. Np. tekst doskonałego i zasłużonego Mieczysława Gębarowicza „Artyści – przedsiębiorcy epoki renesansu”, Janusza M. Michałowskiego „Artyści Stanisławowscy w „Zbiorze i wyszczególnieniu darów Jego Królewskiej Mości…” za lata 1763-1796”, oba w numerze 3 na rok 1969. Powyższe przykłady nie są odosobnione. Jest oczywiście dla nas jasnym, że stworzenie takiego opracowania jest możliwe i wskazane wtedy, gdy mamy do czynienia z jakimikolwiek archiwaliami ( co nie zawsze się zdarza ): w przypadku Gębarowicza chodziło o akta miejskie Lwowa, w przypadku Michałowskiego zaś mamy do czynienia z rejestrami wydatków i księgami rachunkowymi przedstawicieli jednego z najważniejszych rodów magnackich doby Oświecenia w Rzeczypospolitej. Gdy takiego rodzaju archiwalia są niedostępne, nieodnalezione lub niezachowane, wówczas akcent prac podejmowanych przez historyka sztuki przerzucony zostaje siłą rzeczy na zgłębianie treści zawartych w samym dziele sztuki.
By pokazać typowe podejście większości historyków do sztuki i jej dziejów przywołam tutaj obszerne fragmenty pewnej recenzji sprzed blisko 20 lat, napisanej przez świetnego wrocławskiego historyka sztuki ( zajmującego się głównie ‘sztuką Reformacji’ ) – Jana Harasimowicza, która to recenzja w swym duchu pozostaje w zasadzie aktualna do dzisiaj. Harasimowicz komentuje pracę „Jelenia Góra. Zarys rozwoju miasta” ( pod red. Z. Kwaśnego, Ossolineum 1989 ) w następujący sposób: „(…) Rozrzucone po różnych rozdziałach książki, nader skąpe wzmianki o powstawaniu nowych dzieł architektury, rzeźby i malarstwa, nawet tych najwybitniejszych, stanowią zazwyczaj splot ogólników i banałów – np. na str. 82 czytamy: „Na wyposażenie wnętrz kościoła [ Łaski ] oraz organy łożyło wielkie sumy najbogatsze kupiectwo miasta. Same organy, należące do najwspanialszych na Śląsku, kosztowały ponad 30 tys. talarów”, na stronie 130 natomiast dowiadujemy się, że w XIX wieku „przybyły też miastu liczne zabytki. Na cmentarzu przy kościele Łaski wyróżniał się nagrobek kupca Franza wykonany w marmurze kararyjskim przez Pettricha z Drezna. Nagrobek kosztował aż 12 tys. talarów. Zwracał też uwagę nagrobek Landolta, wykonany przez Kissa”. Gdy do tego na str. 95 (…) znajdzie czytelnik wzmiankę, że na wzgórzu zwanym Helikon „wybudowano świątynię, ustawiono różne muzy i umieszczono różne napisy”, stracić może doprawdy poczucie obcowania z naukową syntezą historyczną, wydaną u schyłku XX wieku, gdyż sposób traktowania dzieł sztuki, widoczny we wszystkich cytowanych fragmentach, przypomina raczej szesnasto- i siedemnasto- wieczne relacje ze szlacheckich „peregrynacji” do Włoch, Francji i Niemiec, choćby słynny opis Piety Michała Anioła w kościele św. Piotra w Rzymie, pióra Macieja Rywockiego: „W ty kaplicy jest ołtarz z misternego kamienia: Panna Maryja Pana Krystusa trzyma. Powiedają, że ten obraz kosztuje ośmdziesiąt tysięcy korun”.” [ pisownia oryginalna ] I wreszcie – najbardziej chyba wymowny – finał tej recenzji: „Nie ma lepszego sposobu na owo ‘zakorzenienie’ [ ludności napływowej na Ziemiach Zachodnich ] niż stałe podsuwanie najbardziej przekonywającej, bo wszystkim i zawsze dostępnej lekcji historii, jaką stanowią zmaterializowane w dziełach architektury i sztuki poglądy, systemy wartości, wizje świata i uczucia dawnych mieszkańców śląskich, pomorskich czy pruskich miast i osad. Kto tą lekcją nie chce się posłużyć, co więcej – odmawia dziełom sztuki statusu źródła historycznego bądź nie jest tego statusu świadomy, skazuje efekt swego naukowego wysiłku na znikomy rezonans wśród podstawowej grupy potencjalnych czytelników – mieszkańców omawianego miasta, naraża się ponadto na surową krytykę środowiska szeroko rozumianych nauk historycznych, dobrze już wiedzącego – czego dowodem może być choćby wydana niedawno znakomita monografia miasta Poznania [ t. 1 – 1988 r. potwierdzam, świetna rzecz ] – że historia jest tylko „jedna”.” Znam osobiście ową monografię Jeleniej Góry, znam i najnowsze monografie kościołów, miast i instytucji, wydawane we Wrocławiu. I wierzcie mi: zdecydowana większość jest obarczona tymi samymi błędami i płytkim podejściem jakie Harasimowicz piętnował w 1990 r. Swego czasu poświęciłem wiele pracy by zapoznać się z niemieckimi monografiami miast Dolnego Śląska. Doskonale pamiętam sposób opisywania historii w nich stosowany, polegający na przytaczaniu dat, sum i nazwisk. Styl i język uprawiania wąsko pojętej historii w niemieckich pracach z roku 1863, 1891 czy 1913 znajdował i znajduje bardzo bliskie odbicie w polskich opracowaniach z lat 80-tych, 90-tych czy z ostatniej dekady, pełnych powierzchowności. [quote]W kwestii badań architektonicznych również sie nie zgodzę. Są ona podstawowym narzędziem historyka sztuki jeśli chodzi o analizę i interpretację architekrury. W jaki inny sposób miałby on ją badać? Mylisz się Malcu, na co zwróciłem uwagę już wcześniej. Podstawową drogą badania zabytków architektury przez historyka sztuki nie są bynajmniej badania architektoniczne ale analiza form architektury i układu przestrzennego. Historycy sztuki samodzielnie w zasadzie nie prowadzą ( bo nie mają uprawnień i/lub umiejętności a także częstokroć możliwości ) badań architektonicznych, są one natomiast tradycyjnie stosowane przez historyków architektury. Czasem podejmują się ich zespoły archeologów, rzadziej chyba historyków sztuki, posiadające przygotowanie architektoniczne ( Wrocław, Łódź, Kraków ), ale i w takich wypadkach najczęściej przedstawiciele tych dziedzin wolą zaprosić do współpracy jakiegoś architekta, który koryguje i uzupełnia ich perspektywę badawczą.
[quote]Cytat z Huberta: co więcej, nie otrzymują zbytniej wiedzy na studiach dotyczącej form artystycznych - i potem można przeczytać, jak taki pan sobie pisze sobie o parafii w pewnym mieście i nazywa barokowy kościół gotyckim... Koniec cytatu To wydaje się przypadkiem ekstremalnym. Ktoś taki nie powinien niczego wydawać. Poczytaj sobie wypowiedzi Pana Marka Szajerki na tym forum, w których dokonuje on analiz i ocen dzieł architektury ( we wszystkich w zasadzie wątkach o Grudziądzu, najbardziej jest to chyba widoczne w temacie o kościele farnym św. Mikołaja ). To przykład krańcowej ignorancji w tej dziedzinie w wykonaniu reprezentanta akademickiej historii. Ignorancji wielostronnej i jak najbardziej szkodliwej: lekceważącej krytykę, charakteryzującej się nieznajomością i bagatelizowaniem podstawowych prac z danego obszaru nauki. Zdaję sobie sprawę, że to bardziej kwestia pewnych cech samego Pana Marka niż historii jako przedmiotu studiów uniwersyteckich, nie zmienia to jednak faktu, że historykom takie pomyłki zdarzają się bardzo często i nie są oni przygotowywani do zajmowania się a nieraz i nawet samego opisywania dzieł sztuki i architektury, nie mówiąc już o wyciąganiu na tym polu jakichś daleko idących wniosków. [quote]Używanie innych narzędzi prowadzi do uzyskiwania innych wniosków. Jednym i drugim zdarzają sie błędy. Komu częściej, trudno rozstrzygnąć. To nie tyle narzędzia są inne co „artefakty”, „media” za pomocą których poznajemy rzeczywistość danego okresu. A metoda czy sposób badania przecież jest zbliżony. Jeżeli chodzi o badanie sztuki i architektury ja nie mam wątpliwości, że błędy znacznie częściej zdarzają się historykom, niż archeologom, architektom czy historykom sztuki, a i w tym drugim gronie dokonał bym także pewnej hierarchizacji. Hubert rzekł: [quote]Absurd polega na niezrozumieniu, że te wszystkie nauki, o których mówimy są po prostu dyscyplinami historii. Uczenie historii pojmowanej tradycyjnie jest pewnym nieporozumieniem. Brawo! Święta prawda Hubercie! Malec napisał: [quote]No chyba jednak nie codziennością [ jest korzystanie przez historyków sztuki ze źródeł pisanych ] jeśli przez bez mała 100 lat mamy do czynienia własnie z takim "kwiatkiem" jak przywołany przeze mnie kapitularz. Jeśli tak uważasz to po prostu nie znasz wielu prac historyków sztuki – tak sądzę. Równie dobrze można by rzec, że winnymi tej pomyłki są w równym stopniu historycy, skoro przez ponad 100 lat żadnemu nie chciało się problemu zgłębić. I tak możemy sobie piłeczkę odbijać. [quote]Załóżmy jednak, że przyjmę tę "normę i codzienność" (choć sam mam inne doświadczenia). Pozostaje pytanie czy h. sztuki jest przygotowany do krytyki źródeł pisanych? (…) Na tej podstawie mogę stwierdzić, że historyk sztuki, który opuszcza uczelnie nie jest przygotowany do analizy i interpretacji źródeł pisanych. Znajdź mi zatem historyka sztuki, który siądzie nad średniowiecznym rekopisem, najpierw stwierdzi jego autentyczność, potem go zanalizuje i wyciągnie potrzebne dla siebie informacje następnie je interpretując. Ze świecą szukać. Wykorzystywać źródła można owszem...pytanie czy ma się umiejętności i doświadczenie by robić to dobrze. Po pierwsze – zgadzam się, choć z pewnymi zastrzeżeniami. I historyk sztuki, i tym bardziej architekt a nawet najlepiej chyba przygotowany pod względem historii ‘w ogóle’ archeolog nie są przygotowani do analizy i interpretacji źródeł pisanych. Ale tylko niektórych. Pewne z nich reprezentanci tych dyscyplin są jest w stanie, czasem po samodzielnym dokształceniu, przebadać, opracować i ‘wyedytować’, czego najlepszym przykładem może być właśnie Gębarowicz. Sprawa autentyczności dokumentów, którą m.in. podnosisz, jest przeważnie iluzoryczna. Bo o ile kwestia taka może występować w przypadku dokumentu przyznającego jakieś nadania dla pewnego klasztoru, to trudno się spotkać z podobnym problemem w wypadku akt miejskich, dworskich czy lustracji, a z tymi najczęściej badacze architektury i sztuki mają do czynienia. No bo co? Biskup sufragan sfałszuje notatkę i napisze fikcyjną relację z wizytacji w której nazmyśla? Pisarz miejski zamieści w księgach rachunkowych jakieś akty sprzedaży posiadłości, których nie było? To czysto teoretyczne i mało prawdopodobne przypadki, ale nawet gdyby je dopuścić to nie ma znaczenia, czy osoba poddająca analizie i krytyce takie źródło jest historykiem-archiwistą czy historykiem sztuki. Dla mnie podstawowymi trudnościami w odczytywaniu źródeł pisanych jest znajomość języka i pojęć ( dawna polszczyzna, łacina, zwłaszcza średniowieczna, staro-dolno-niemiecki, dawne jednostki powierzchni i miary itd. ) oraz sama umiejętność odczytywania nieraz niezwykle specyficznego pisma. Rozmawiałem niegdyś ( 6 lat temu ) z pewną młodą historyczką z Muzeum Dawnego Kupiectwa w Świdnicy, uczennicą Golińskiego, posiadającą specjalizację z archiwistyki, która całe 2 lata poświęciła na rozszyfrowywanie ręcznego pisma, którym zapisane były XV-to i XVI-to wieczne księgi miejskie. Przez ten czas nauczyła się rozpoznawać który znak oznacza ‘s’, który ‘b’, i tak przerobiła cały alfabet. Wreszcie zaczęła w miarę swobodnie czytać i odczytywać zawartą w tym zbiorze treść. Jest chyba zrozumiałe, że nie można oczekiwać od historyka sztuki, archeologa czy architekta tego rodzaju pracy, nie tylko dlatego, że nie ma on do niej przygotowania ( pewnie by sobie poradził, po prostu zajęło by mu to więcej czasu, może wielokrotnie więcej ), lecz przede wszystkim dlatego, że nie do końca to jest przedmiotem jego zainteresowań. Gdyby przedstawiciele wymienionych dyscyplin mieli poświęcać tyle czasu na samą ‘walkę’ z tekstem źródłowym, to życia i siły oraz zapału by im nie starczyło na zasadnicze swe zadanie. Byłoby to zatrzymanie się, ugrzęźnięcie i skupienie na środku do celu a nie celu samym. Choć znane są oczywiście wypadki, gdy historycy sztuki ( albo archeolodzy czy architekci ) podejmują taką – dość morderczą mym zdaniem – pracę, jak np. właśnie Gębarowicz, wspaniały i nieodżałowany Andrzej Fischinger ( historyk sztuki a przecież zrobił prawie dokładnie to samo dla Wawelu co Jóźwiak i Trupinda dla Malborka! ) , Leszek Kajzer - archeolog, który przebadał lustracje dóbr w ziemi łęczyckiej i sieradzkiej, czy Ryszard Len ( ten ostatni podjął się opracowania i odczytania spuścizny pisarskiej i rysunkowej po Fryderyku Bernhardzie Wernerze ). Czasem też historycy sztuki podejmują współpracę z archiwistami, będąc świadomi tego, jak ważne informacje zawarte są w aktach. Przykładem takiego zachowania jest Marian Kutzner - poznański historyk sztuki, który zwrócił się z prośbą do kilku poznańskich archiwistów by dokonali kwerendy w średniowiecznych i wczesnonowożytnych, głównie sądowych, archiwaliach kościelnych i świeckich dla Wielkopolski, by zdobyć jak najwięcej wiadomości o realiach budowy kościołów w XV i XVI w. w diecezji poznańskiej i archidiecezji gnieźnieńskiej. Efekty tej fantastycznej pracy, niestety nigdy w pełni nie opublikowane, dowodzą jak doskonałych efektów badań może się spodziewać rzetelny historyk sztuki, jeśli uda mu się znaleźć pomoc w osobach archiwistów. Nade wszystko jednak zauważyć należy, że historyk sztuki, architekt czy archeolog w wielu sytuacjach nie muszą dziś przecież chodzić do archiwum i korzystać z oryginałów, wydawane są przecież za sprawą naszych „braci” historyków ( ) edycje oraz opracowania odpowiednich źródeł ( np. właśnie prace Golińskiego, znakomita seria „Landbuch Księstwa Świdnickiego i Jaworskiego…” będąca dziełem bardzo dobrego badacza poznańskiego - Tomasza Jurka, nie wspominam tu o starych ale niezastąpionych wydawnictwach niemieckich, takich jak seria Codex Diplomaticus Silesiae, czy polskie powojenne ‘Regesty Śląskie’ [ analogiczne cykle ukazywały się dla Wielkopolski i bodajże Małopolski ]). Sądzę, że sięgnięcie do tych, często już wysłużonych pozycji, powinno na początek wystarczyć a na pewno winno stać się dobrym nawykiem czy zwyczajem wśród początkujących badaczy zajmujących się zabytkami dawnej architektury czy sztuki. Sięganie dalej może być pożyteczne, ale mało efektywne: rozmawiałem ostatnio z Golińskim na temat pewnego dość tajemniczego zamku na Przedgórzu Sudeckim, o którym w znanych publikacjach źródeł nie ma żadnej wzmianki. Spytałem, czy jest sens, bym samodzielnie zajął się grzebaniem w państwowych archiwach dolnośląskich – powiedział mi, że nie. O ile poszukiwania archiwalne w odniesieniu do zabytków architektury XX, XIX czy nawet XVIII w. ( przynajmniej w odniesieniu do Śląska ) są stosunkowo łatwe ( robiłem to jeszcze w liceum w odniesieniu do XIX-to wiecznych synagog dolnośląskich ), to dokonanie jakichś nowych odkryć not archiwalnych związanych z obiektami architektury średniowiecznej jest w wykonaniu kogoś nie będącego nawet nie absolwentem historii ale doświadczonym historykiem-archiwistą specjalizującym się w okresie średniowiecza po prostu mało realne. Wielka liczba źródeł potrzebnych do badania architektury średniowiecznej na Śląsku jest już wydana i dostępna w formie drukowanej. Co do reszty to wiem gdzie jej szukać, jeśli zaistniała by potrzeba, lub wiem, że jest poza mym zasięgiem, przynajmniej na razie. [quote]Nie wmówi mi się ze student, który skończy h. sz. potrafi analizowac i interpretowac źródła [ pisane ].
Ależ drogi Malcu, nikt Ci nie musi tego wmawiać na siłę, wystarczy, że zaglądniesz do licznych publikacji historyczno-sztucznych, jakie dziś są dostępne na rynku, a zauważysz, że historycy sztuki jednak potrafią się posługiwać źródłami pisanymi, i wierz mi: przeważnie wychodzi im to daleko lepiej niż Panu Markowi, Twemu koledze po fachu.
Z pozdrowieniami dla uczestników dyskusji z Leszna - Jerzy
PS> W wordzie powyższa wypowiedź zajmuje 7 stron, przy czcionce o parametrach: 12; Arial Narrow. Ciekaw jestem jak wielu będzie się chciało przez ten tekst przedzierać.
Ostatnio edytowano 2010-04-08 12:49 przez jesziwaboy, łącznie edytowano 1 raz
|
|