Kwartalnik Historii Kultury Materialnej, t.61/2013 z.4
Leszek Kajzer Instytut Archeologii UŁ
Czy historycy architektury powinni badać zamki? Uwagi na marginesie pracy Piotra A. Zaniewskiego „Zamki Kazimierza Wielkiego” . I Tytuł niniejszego tekstu nie ma, jak można sądzić, charakteru świadomej prowokacji. Nawiązuje on do pracy Mieczysława Zlata z 1978 r., który rozważania swe poświęcił granicom i możliwościom poznawczym historii sztuki w procesie poznawania średniowiecznych zamków . Odnosząc się do zagadnień zasygnalizowanych w pracy przez tego wybitnego wrocławskiego historyka sztuki, pozwoliłem sobie też swojego czasu napisać tekst dotyczący przydatności archeologów, i metod stosowanych przez tą naukę, w powiększaniu stanu wiedzy o tej właśnie grupie zabytków architektury i budownictwa . Celowo wprowadzam tu owo wartościujące rozróżnienie, gdyż jak wynika z obserwacji M. Zlata, im wyższy - inżynierski i artystyczny - poziom realizacji danego zamku, a zarazem lepszy stan zachowania jego bryły i dekoru, tym większa rola metod poznawczych typowych dla historyków sztuki. Inaczej w przypadku archeologii, dla której szczególnie atrakcyjne poznawczo mogą być obiekty o znacznie uszczuplonej substancji zabytkowej lub wręcz już nieistniejące kubaturowo, o reliktach murów ukrytych pod powierzchnią gruntu, co w oczywistych sposób ogranicza możliwości badacze przedstawicieli innych specjalności nauk historycznych. Te opisane, i wiele innych nieporuszonych tu uwarunkowań sprawiają, że średniowieczne zamki najczęściej wymykają się poznaniu prowadzonemu metodami tylko jednej z nauk historycznych, wymagając interdyscyplinarnego, holistycznego podejścia, prezentowanego przez specjalność zwaną kastellologią. Niniejszy tekst jest w znacznej mierze próbą oceny, w jakim stopniu interesująca nas praca, przygotowana w kręgu historyków architektury, spełnia wymogi współczesnej kastellologii i prowadzi do rozwiązania zaznaczonej w tytule problematyki. Przypomnieć bowiem wypada, że chyba największa w tysiącletnich naszych dziejach akcja budowlana zmierzająca do umocnienia i zabezpieczenia terytorium państwa, gdyż za taką traktować można cykl inwestycji zamkowych Kazimierza Wielkiego, do dziś nie doczekała się jeszcze w literaturze pełnego, przeglądowego ujęcia. Takie właśnie, monograficzne potraktowanie problematyki zamków fundacji królewskiej sugeruje książka Piotra Adama Zaniewskiego i jest ona, co warto podkreślić, jedyną znaną mi publikacją o tak sugerującym tytule. Czy zatem rzeczywiście otrzymaliśmy pierwszą monografię poświęconą wysiłków inwestycyjnym Kazimierza Wielkiego w dziedzinie architektury miliaris? Odpowiedzi na tak sformułowane pytanie postaram się udzielić na końcu tego tekstu.
II Nie znając nakładu pracy, ale z racji nie tylko niedawnej daty wydania - zakładając jej pełną dostępność, nie będę dokładnie referował treści rozprawy P. A. Zaniewskiego, ograniczając się do krótkiej jej charakterystyki. Wydana w formacie A4 zawiera: 275 stron tekstu (wzbogaconego dziewięcioma kolorowymi ilustracjami i dwoma aneksami źródłowymi), 56 niepaginowanych, zbiorczych plansz tekstowo - ilustracyjnych gromadzących informacje o 55 zamkach z 54 miejscowości (powyższe rozbieżności biorą się z tego, że Wawel opisany został na 2 planszach, a we Lwowie uwzględniono 2 zamki - niski i wysoki) oraz 5 map (na podkładzie z Atlasu Historycznego) obrazujących Polskę z końca panowania Kazimierza Wielkiego, a na jej tle różne kategorie warowni. Właściwy tekst narracji podzielony jest na 10 rozdziałów (z „Wprowadzeniem” i „Podsumowaniem” włącznie) i zakończony bibliografią, pomieszczoną na s. 249 - 271, gromadząca, jeśli dobrze policzyłem, 362 pozycje. Jest to więc studium pokaźnych rozmiarów, skonstruowane logicznie, już na pierwszy rzut oka zwracające uwagę bogactwem informacji zgromadzonych na wspomnianych wyżej kolorowych zbiorczych planszach. Uwzględnionych na nich 55 zamków, które autor przypisał fundacji Kazimierza Wielkiego, opisanych zostało bardzo dokładnie (w rytmie 26 punktów), a narrację uzupełnia zestawienie ilustracji - od lokalizacji obiektu, rzutu lub rekonstrukcji bryły do fotografii stanu współczesnego. Myślę, że właśnie te znakomicie informacyjnie zaplanowane i czytelnie wykonane plansze - stanowiące dla czytelnika rodzaj katalogu obiektów - dobrze informują o szerokości optyki i możliwości przekazu informacyjnego właściwego historykom architektury o wykształceniu politechnicznym, a do tego umiejętnie operującymi przedstawieniem graficznym. Biegłość tą należy podkreślić, bo zarazem pamiętać można o mizerii części ilustracyjnej - dość typowej dla prac historyków (z tragicznie nieczytelnymi mapami), czy bełkotliwości języka u archeologów. To, co napisałem wyżej nie dotyczy jednak merytorycznej oceny zawartości tych plansz, do czego jeszcze powrócę. W sumie, już po pierwszym czytaniu nie miałem wątpliwości, że napotkałem na opracowanie ważne, ciekawe, a zarazem stanowiące dobrą podstawę do szerzej zakrojonej dyskusji. Będąc raczej historykiem i archeologiem, niż rasowym historykiem architektury i do tego nie mając wykształcenia inżynierskiego, nieco inaczej widziałbym bowiem możliwość rozłożenia akcentów w potencjalnej monografii zamków Kazimierza Wielkiego i właśnie różnice te skłoniły mnie do napisania tego tekstu. III Pomieszczone na stronach 9 - 33, i opatrzone 131 przypisami, obszerne „Wprowadzenie” podzielone zostało na 9 podrozdziałów, z których pierwszy zawiera „uzasadnienie podjęcia tematu”. Treść jego zdumiała mnie serdecznie. Dowiedziałem się z niego, iż z 16 obiektów i zespołów architektonicznych wpisanych do 2009 r. na listę światowego dziedzictwa UNESCO, 3 obiekty (Wawel, Lanckorona z Kalwarią Zebrzydowską i Wieliczka), czyli „aż 3 warownie związane z fundacjami króla Kazimierza III” potraktowano ”za dzieła wybitne”. Przepełniony podziwem i bezgraniczną miłością do narodowej świętości Wawelu, znając urok górującego nad miasteczkiem zamku i kamienistość ścieżek kalwaryjskich, a także doceniając dyskretną urodę wielickiego zamku żupnego, mam jednak pewną wątpliwość czy realizacje te określić można jako dzieła wybitne architektoniczne w skali światowej. Wychowany na podręczniku historii architektury Nicolausa Pevnera, a potem trochę podróżując po Europie, sądzę raczej, że kwalifikując owe obiekty na listę światowego dziedzictwa brano pod uwagę także inne ich walory, zaś jako osoba zainteresowana średniowieczną architekturą obronną, generalnie nie uznałbym żadnego z zamków Kazimierza Wielkiego za dzieło wybitne w skali światowej/europejskiej, no może oprócz gotyckich pałaców na zamkach w Ojcowie, Szydłowie i na Wawelu. Cieszy mnie szczerze, że w kolejnym podrozdziale zawierającym „ocenę stanu badań”, autor na początku przytacza mój sąd o bolesnym dla polskiej nauki braku monografii zamków Kazimierza. Martwić natomiast musi, iż w tekście wymieniony jest rok 2001, w przypisie 4 rok 2000, a w kolejnym przypisie (5), dokumentującym cytowane zdanie, pojawia się odniesienie do pracy Jarosława Widawskiego o murach miejskich z 1973 r. Autor ma równocześnie świadomość, że praca jego jest „pierwszym wstępnym opisem zamków ufundowanych przez Kazimierza III” (s. 10), choć sam, na jego miejscu, może usunąłbym z tego zdania słowo „wstępnym”, a zastąpiłbym „w miarę pełnym” i do tego dodając, że „w jednym miejscu”. W partii 1.3 omówiona jest „oryginalność podjętej problematyki”, definiowana jako ”próba nie tylko intuicyjnego, ale i metodycznego określenia przybliżonej liczby zamków... z fundacji ...Kazimierza III”, których,, jak już wspomniałem, autor uwzględnia 55. Nie budzi kontrowersji główna teza pracy (1.4), iż zamki z fundacji tego króla „stanowiły pod względem programowo - funkcjonalnym najbardziej znaczące obiekty dla dziejów XIV-wiecznej murowanej architektury polskiej” (s. 13), choć równocześnie konstatacja taka wydaje się być dość oczywista, a może wręcz banalna. Celem pracy, opisanym w kolejnym podpunkcie jest „zdefiniowanie i opisanie głównych funkcji średniowiecznych zamków państwowych” i „porównanie programów funkcjonalnych XIV-wiecznych zamków z funkcjami zachowanych tych samych zamków, odrestaurowanych po przeszło 600 latach i użytkowanych we współczesności” (s. 14). Jako cel uzupełniający autor traktuje próbę „opisania z punktu widzenia architekta - praktyka przebiegu cyklu inwestycyjnego, jaki zapewne funkcjonował ...w XIV wieku”. Podrozdział 1.6 zawiera opis granic rozprawy. I tak zakres czasowy obejmuje lata 1333 - 1370, a terytorialny mieści się z granicach Królestwa, z Mazowszem i Rusią, ale bez rejonów Wałcza, Santoka i Drezdenka. Natomiast referując zakres swoich badań zwraca uwagę na 2 podstawowe przekazy pisane: Mała kronika krakowska/Kronika katedralna krakowska/Jan z Czarnkowa (czyli tekst Quomodo regebat regnum et populum...) i akapit z IX księgi Jana Długosza). Oba teksty w języku łacińskim publikuje zresztą w aneksach 1 i 2 (s. 273 i 274), ale w sposób wysoce niesatysfakcjonujący historyka. Doceniając walor tych przekazów, nie ma jednak wątpliwości, że „rozstrzygające znaczenie...mają i będą miały...wyniki badań archeologów, badaczy architektury i historyków budownictwa”(s. 16). Kolejne podrozdziały poświecone są omówieniu metody badań i terminologii, zaś w ostatnim (1. 9) znajduje się zestawienie 18 obiektów powstałych przed okresem panowania Kazimierza Wielkiego. Z niejasnych dla mnie przyczyn pojawiają się tam obiekty, których z różnych racji nie powinny się tam znaleźć. I tak, jako całkowicie niezasadne w pracy traktującej o zamkach powstałych wcześniej, a potem przez króla rozbudowanych, napotkałem na halickie Stołpie, zamki biskupie Lipowiec i Iłżę, także prywatny - możnowładczy Tarnów, który wybudował Spicymir, protoplasta małopolskich Leliwitów, pomylony z przez autora z jego własnym synem Spytkiem, piszącym się potem rzeczywiście z Melsztyna. Głęboki mój sprzeciw budzi też pewna maniera podawania informacji „według badaczy”, bez podawania odniesień i cytowań. I tak w przypisie 120 o zamku Olsztyn koło Częstochowy, w 122 (Czorsztyn), 123 (Chęciny - tu też bez właściwych nazwisk, ale z komentarzem o objętości 18 wersów petitem!), 125 (Czchów) itd. Myślę, że zgodnie z dobrym, i ogólnie stosowanym w naukach historycznych obyczajem, w przypadku cytowania starszych poglądów nie wypada posługiwać się zwrotem „niektórzy badacze”, ale podawać ich nazwiska i tytuły wykorzystywanych prac. W tejże partii tekstu, na s. 26 pomieszczono tabelę nr 01, która w założeniu zapewne obiektywizować miała wcześniejsze, przedkazimierzowskie dokonania w Polsce i na terenach ościennych (Śląsk, Mazowsze, Węgry, Czechy, Państwo Krzyżackie w Prusach, Marchia, Państwo Zachodniopomorskich Gryfitów). W zestawieniu tym pojawia się owych 18 zamków polskich oraz ponad 70 z terenów ościennych. Jest to tabela na pierwszy rzut oka interesująca, ale przyznam się, że sensu takiego właśnie zestawiania ze sobą dość przypadkowo dobranych obiektów zupełnie nie rozumiem; jak np. pomieszczenie w jednym szeregu Olsztyna koło Częstochowy, Nitry, zamku w Mlada Boleslav, Wlenia, Rurki (przecież nie zamek) i Radzynia Chełmińskiego. Martwić też mogą podawane datowania poszczególnych zamków, będące bardziej efektem wykorzystywania starszej literatury lub poglądów niczym nie ugruntowanych, a równocześnie nie weryfikowalnych realiami badawczymi, jak np. o zamku Mała Nieszawka pod Toruniem zbudowanym chyba bez wątpienia „po 1232 r.”(sic!). Autor nie zna zresztą publikacji wyników badań terenowych tego zamku, o charakterze kompleksowych prac archeologiczno - architektonicznych . Zdumiewa też konkluzja wynikająca z tejże tabeli, gdyż zdaniem autora w czasach przedkazimierzowskich nie tylko funkcjonowało na naszym terenie 18 murowanych warowni, ale także „kilkadziesiąt drewniano - ziemnych gródków kasztelańskich o znacznie skromniejszych walorach militarnych”(s. 27). Określenie „gródek kasztelański” zaliczyłbym do grupy nazw typu „strażnica rycerska”, czyli zwrotów literackich pozbawionych sensów i treści historycznych. Nie można też pominąć uwag dotyczących pomieszczonych po rozdziale przypisów. Autor często cytując monumentalne dzieło Bohdana Guerquina „Zamki w Polsce”, raz powołuje się na pierwsze wydanie (z 1974 r.), innym na drugie z 1984 r. (np. przypisy12, 22, 31, 32), nigdzie jednak nie podaje stron przytaczanych poglądów. Uwaga ta dotyczy zresztą nie tylko pracy B. Guerquina. Sądząc ze stosowanych zapisów, autor dowiedział się od kogoś, że teraz oprócz nazwiska, tytułu pracy, roku i miejsca wydania cytowanego dzieła podaje się (lub wypada podawać) też, zgodnie z anglosaskim obyczajem i wydawcę/wydawnictwo. Jest to oczywista rekomendacja poziomu warsztatu danego badacza, szczególnie we współczesnych realiach edytorskich, w których już każdy może wydać, i to nie zawsze najmądrzejszą książkę, zaś nazwa uznanego wydawcy lub wydawnictwa stanowi pewną gwarancję jej poziomu. Sens tego niepisanego wymogu edytorskiego nie został jednak właściwe zrozumiany. I tak np. w przypisie 24, przywołującym pracę Janusza Bogdanowskiego, spotykamy po tytule zapis „Wydawnictwo: Architektura gotycka w Polsce”, który jest w rzeczywistości tytułem zbiorowego tomu, gdzie znajduje się część J. Bogdanowskiego. Podobnie w przypisie 36, gdzie po zapisie artykułu Tadeusza Poklewskiego natrafiamy na informację ”Wydawnictwo: Czas, przestrzeń, praca w mieście. Studia ofiarowane Henrykowu Samsonowiczowi...”, co jest przecież tytułem tego zbiorowego tomu. Mianem „wydawnictwo” określony został też np. Jerzy Szlachtowski, edytor Kroniki Jana z Czarnkowa (przypis 52) czy Franciszek Piekosiński, wydawca rachunków dworu Jadwigi i Jagiełły (p. 56). Martwi też, gdy w tym samym przypisie (116 i 116 A) spotykany informacje niespójne jak np. wiara w powstanie wawelskiej wieży Łokietkowej „po roku 1306”, podczas gdy z cytowanych tamże prac wynika, że mogła ona powstać wcześniej, a warto też odnotować, iż ostatnio nie wyklucza się jej czeskiej - wacławowej, a nie łokietkowej genezy. Wiarygodności omawianych przypisów nie budują literówki (Jasiński/Jasieński, Braun/Brown przy panoramie Lublina itp.), mało inżynierskie sformułowania typu „regularny kwadrat” (także p. 116) czy niedokładne charakterystyki zamków jak np. Rytra (p.128), opisanego jako „niewielki górski zamek obronny o charakterze strażnicy z komorą celną”. Znając Rytro sądzę, że jest to nie tylko obiekt obronny, ale i spory, z wielką, chyba jeszcze XIII-wieczną wieżą o średnicy 9,5 m. Trójelementowy rozdział drugi (s. 35 - 55) zawiera wykaz zamków i miast wzniesionych lub umocnionych przez króla, podrozdział dotyczący motywów takiej kwalifikacji oraz wstępną ocenę stanu ich archeologiczno - architektonicznego rozpoznania. Referując poglądy wcześniejszych badaczy, autor decyduje się uwzględniać w swych rozważaniach 55 zamków Kazimierza Wielkiego, z których 5 (Halicz, Trembowla i Tustań oraz oba zamki lwowskie) znajdują się dziś na terenie Ukrainy, a tylko 28 obiektów zachowanych jest w stanie pozwalającym na rozważania o ich analizie przestrzennej. Zestawiając w pierwszym podrozdziale (2.1) oba podstawowe przekazy pisane P. A. Zaniewski nie skomentował dwukrotnego pojawienia się Szydłowa na liście J. Długosza i nie zauważył, że dwa zamki (wyższy i niższy) dotyczą Lwowa, a nie Sieradza (s. 31). Nie jest też konsekwentny w omawianiu różnic miedzy oboma przekazami, podając na s. 37, iż J. Długosz wzbogaca starszą listę o 4 zamki, a na s. 39, że o 9 obiektów. Najważniejszymi częściami drugiej partii omawianego rozdziału są dwie tabele. Pierwsza (03, na s.42 - 43), gromadzi 124 obiekty przypisywane przez różnych autorów (piszących od XIV do XXI wieku), królowi Kazimierzowie Wielkiemu. Liczba ta dobrze pokazuje niepokojące rozstrzelenie poglądów charakteryzujące badaczy zamków królewskich, będące zarazem pewną wskazówką o słabym udokumentowaniu tych sądów. Dokładniejsza analiza zawartości tabeli wskazuje jednak i na kilka innych ciekawostek, tym bardziej, że graficzny wyróżnik fundacji króla - zaznaczenie nazwy miejscowości na szarym tle jest słabo czytelne. Przejdźmy jednak do uwag dotyczących kilku poszczególnych zamków. Autor pisząc, że większość historyków przypisuje fundację zamku w Brześciu Kujawskim Władysławowi Łokietkowi, przywołuje pracę Janusza Pietrzaka z 2003 r. (przypis 43). Badacz ten nie jest jednak historykiem lecz archeologiem, a po drugie, w tym właśnie tonie tylko referuje starszą literaturę historyczną, sam będąc przekonanym o wzniesieniu zamku przez króla Kazimierza Wielkiego . Starsze poglądy poważnych historyków rzeczywiście raczej preferowały domniemanie o fundacji Łokietka, księcia mocno związanego z Brześciem. Domeną jego był jednak Brześć starszy od obecnego, czyli Stary Brześć, ulokowany w dolinie rzeki Zgłowiączki, nie jak dzisiejsze miasto na wyniosłym garbie moreny. Natomiast po badaniach terenowych nie ma już wątpliwości, że zamek murowany, ulokowany wraz z miastem na wysoczyźnie, jest dziełem Kazimierza Wielkiego, o czym dość wyraźnie pisałem w „Leksykonie zamków...” z 2001 r. Nie jest też prawdą, że tekst z kroniki z końca XIV w. notuje obecność miejscowości Chodecz. Autora zawodzi tu wiedza geograficzna, gdyż nie rozróżnia kujawskiego miasteczka Chodecz od podkaliskiego Chocza. W pierwszym prawdopodobnie rzeczywiście istniał niewielki zamek prywatny, w 1489 r. określony jako fortalicja i niemający nic wspólnego z Kazimierzem Wielkim . W drugiej miejscowości znajdował się ceglany dom - pałac, prawdopodobnie wzniesiony przez Kazimierza Wielkiego, ale umocniony dopiero podczas wojny Grzymalitów z Nałęczami przez Bartosza z Odolanowa. Może z tego wynikać, że Kazimierz rozpoczął w Choczu budowę zamku, lecz inwestycja nie została w pełni zrealizowana. Kolejna tabela (04) gromadzi dane o 55 obiektach uznanych przez autora za wzniesione/rozbudowane przez Kazimierza Wielkiego i stanowiących bazę dla przyszłych wnioskowań. Myślę, że nie miejsce tu na szerszą dyskusję na temat zasadności tych identyfikacji. Doceniam bowiem autonomię poglądów autora omawianej książki i mimo, że nie ze wszystkimi z nich się zgadzam, nie zamierzam tu podejmować działań wykraczających poza ramy tego tekstu. Zatrzymam się więc przy uwagach pozornie drugorzędnych. Sądzę, że najsłabszym elementem tej tabeli są informacje o czasie budowy/rozbudowy poszczególnych zamków. Znając ograniczenia, lakoniczność i zarazem wieloznaczność nielicznych przekazów pisanych, także kłopoty badaczy terenowych (tak architektów jak i archeologów) w określaniu chronologii bezwzględnej, nie mam wątpliwości, iż większość podanych w tej tabeli dat jest raczej efektem pobożnych przekonań badaczy poszczególnych zamków, ewentualnie autora omawianej książki, nie zaś odbiciem realiów budowlanych. Cześć z nich wynika ze znajomości wydarzeń politycznych i militarnych, ale te określają raczej jakieś cezury typu „przed” lub „po”, a niekoniecznie odzwierciedlają czas realnych wysiłków budowlanych. Większość autorów piszących o zamkach króla, a szczególnie monografiści poszczególnych obiektów, zawsze w partiach końcowych swoich prac starają się możliwie jak najdokładniej określić czas zbudowania badanego obiektu. Najczęściej wygląda to tak, że brana jest pod uwagę jakaś data, częściej daty, w ogóle niedotyczące zamku, ale wydarzeń militarnych lub politycznych, które hipotetycznie dopasowywane są do najbardziej prawdopodobnych, ale przecież niekoniecznie prawdziwych, dziejów budowlanych. Najczęściej takie kompletnie nie poparte konkretnym przekazem źródłowym domniemane cezury działań inwestycyjnych, początkowo traktowane jeszcze jako hipotetyczne, potem stają się już ugruntowanymi w literaturze tezami, a kolejni autorzy powielają je bez głębszej refleksji jako udokumentowane prawdy. Tak właśnie wygląda zdecydowana większość uściśleń dotyczących czasu budowy zamków Kazimierza Wielkiego i moim zdaniem liczne z tych dat trudno traktować poważnie. Sporo błędów, opuszczeń i przekłamań zawiera także tabela 05, gromadząca wykaz badaczy terenowych i badań prowadzonych przez archeologów i architektów. Co ciekawe, autor skrupulatnie rozróżnia badania archeologiczne od architektonicznych, a nie używa określenia ”archeologiczno - architektoniczne”. Zagadnienia tego nie będę tu rozwijać, pragnę tylko zauważyć, że nie badałem (i chyba już nie będę) zamków w Złotorii i w Sieradzu, zaś nigdy w życiu (i to do tego z Aleksandrem Andrzejewskim) nie byłem w Trembowli. Nie autoryzuję też informacji o oddzielnych badaczach zamku w Pyzdrach; poznawanego przez ekipę Instytutu Archeologii UŁ składającą się z Aleksandra Andrzejewskiego, Leszka Kajzera i Tomasza Olszackiego (w latach 2009 - 2010), a dwaj pierwsi (wraz z Marcinem Lewandowskim) prowadzili prace w Szydłowie przez 2 lata, nie rok. Tenże Aleksander Andrzejewski nie był natomiast badaczem zamku w Wiślicy i w zapisie tym zabrakło mi wyboldowania nazwiska, niezmiernie zasłużonego dla badań wiślickich Waldemara Glińskiego. Znając piśmiennictwo Dariusza Kaliny sądzę, że jak dotąd nie poznawał, i nie pisał, o zamku w Przedeczu na Kujawach, podobnie jak Teresa Dunin - Wąsowicz o zamkach w Koninie, Sieciechowie i w Zawichoście (o tych ostatnich wspominała przy okazji swych sandomierskich pasji). Wśród bohaterów działań zbliżających do poznania zamków w Płocku zabrakło mi nazwiska Andrzeja Gołębnika, zamku w Niepołomicach Agnieszki Januszek (autor w ogóle nie zna jej publikacji ), zaś lista poprawek mogłaby być znacznie dłuższa. Warto odnotować, że na 55 zamków królewskich, aż w 15 wypadkach stopień ich zbadania (według subiektywnej oceny autora) zasłużył na ocenę „niedostateczną”. Natomiast 10 zamków ocenionych zostało jako poznanych „bardzo dobrze”. Są to Będzin, Bolesławiec, Czorsztyn, Kazimierz Dolny, Kraków-Wawel, Niepołomice, Przemyśl, Radom, Sanok i Wieliczka. Do wszystkich z tych ocen nie jestem przekonany, jak np. w przypadku, co najmniej, dobrze a nie „dostatecznie” poznanego Inowłodza, który w dodatku nie jest „zaniedbaną, niezabezpieczoną ruiną” ale już od niedawna obiektem kubaturowym, ku radości turystów i zmartwieniu urzędników gminy. W sumie tabela ta nie tylko informuje, ale i myli, co niestety obniża wartość i wiarygodność całego rozdziału. Na marginesie omawiania rozdziału drugiego (czyli w numeracji opatrzonego liczbą 3 ?) wypada dokonać pewnego ekskursu dotyczącego tytułowych uwarunkowań historycznych wieku XIV (s. 57 - 78). W dwóch pierwszych podrozdziałach tej części pracy autor przedstawia kalendarium wydarzeń historycznych, liczących się w kontekście działań budowlanych. Uwagi moje do tej partii tekstu dotyczą, tak niekonsekwencji narracji, jak i samej optyki przedstawiania wydarzeń, bo już nie (brakujących i pominiętych tu) procesów historycznych. Z tak np. na s. 61 i 62 mamy dwie możliwości dania wiary w datowanie początków budowy zamku w Łęczycy (rok 1353 lub 1357), dwie daty opanowania Rusi przez Kazimierza Wielkiego - 1352 i 1366 (s. 61 i 63) itp., a na s. 62 moim zdaniem słabo udokumentowaną datę budowy zamku w podsandomierskim Przyszowie. Do wspomnianego już kalendarium mam jednak poważniejszy zarzut. Okres panowania króla przedstawiony jest bowiem w sposób całkowicie liniowy, statyczny, tak jakby każde z 37 lat jego panowania mogło być porównywane ze sobą z racji równie aktywnych działań fundacyjnych. Przypomina to optykę typową dla starych i starszych opracowań polskich historyków. Zmianę tej optyki przeniosło przede wszystkim znakomite opracowanie Janusza Kurtyki (pojawiające się zresztą w zestawieniu bibliograficznym, a więc znane autorowi), pokazujące dynamikę przemian lat panowania króla i ich wewnętrzne zróżnicowanie . Dziś już nie należy mieć wątpliwości, że cały okres panowania króla podzielić można na kilka faz. Pierwsze 10 lat panowania nie mogło liczyć się w procesach inwestycyjnych, bo na działania takie nie było ani możliwości, ani środków finansowych. Byt państwa był realnie zagrożony i na dobrą sprawę cały ten okres poświęcono efektywnym staraniom, aby Królestwo będące w chwili śmierci Władysława Łokietka tylko przedmiotem polityki centralnoeuropejskiej, stało się tworem porównywalnym z sąsiednimi, a potem aktywnym podmiotem tej gry. Uporządkowanie relacji z Węgrami i Czechami, a szczególnie „wieczysty pokój” kaliski w 1343 r., odmieniły tą groźną sytuację i ofiarowały młodemu władcy liczącą się autonomię poczynań. Nie jest więc przypadkiem, że wtedy też podjęto działania określone jako „reformatorskie”, zapewniające porządek i tworzące nowe ramy funkcjonowania odrodzonego państwa. Sytuację zmienił rok 1348 (i kilka następnych), które skutkiem epidemii „czarnej śmierci” zmniejszyły populację Europy o połowę, a najokrutniej obeszły się z przodującymi, najbogatszymi rejonami naszego kontynentu, szczęśliwie omijając polskie tereny. Wtedy to kraje centralnej Europy zaczęły wykorzystywać swą wielką okazję i nadrabiać kulturowe opóźnienia. Wraz z atakiem czarnej śmierci do nas spłynęli bowiem nie tylko uciekinierzy ale i transferowane przez nich na Wschód kapitały. Od połowy stulecia monarchia Kazimierza Wielkiego stała się nie tylko państwem relatywnie bezpiecznym i wewnętrznie uporządkowanym, ale też wreszcie bogatym. Stąd jako okres autentycznie dużej aktywności inwestycyjnej, także w dziedzinie architektury militaris, trwał tylko około 20 lat, przez ostatni okres panowania władcy. Wtedy zbudowano zdecydowaną większość interesujących nas obiektów, zaś przykład zamku z Włodzimierza Wołyńskiego - z całkowicie niejasnych dla mnie przyczyn, pominiętego w liście 55 fundacji króla - pokazuje jak mogła wyglądać akcja budowy zamku nietypowego (którego spieszna realizacja została niejako wymuszona określoną sytuacją polityczną) i do tego zupełnie niespodziewanie wtedy niedokończonego. Partia 3.4 poświęcona jest periodyzacji zamków. Myślę, że autor zupełnie zbytecznie rozpoczyna od szerokiego tła światowego, potem generalnie przyjmując chronologię Bohdana Guerquina (1230 - 1320; 1320 - 1410; 1410 - 1530). Wprowadza jednak jedną istotną korektę, zamieniając „guerquinowski” rok 1230 (hipotetyczny początek przekształcenia grodu legnickiego w murowany zamek) na rok 1180, motywowany chronologią początków Wlenia/Wleńskiego Gródka. Znając nowsze prace badaczy śląskich (Cezary Buśko, Artur Boguszewicz, Małgorzata Chorowska, Roland Mruczek ) daty tej nie traktowałbym jednak dosłownie i znacznie ostrożniej kładłbym początki Wlenia na lata „około” lub „nieco po 1200”. Korekta ta nie ma jednak żadnego znaczenia dla problemu zamków Kazimierza Wielkiego i cały ten dyskurs uważam za zbyteczny. Rozdział kończy partia (3.5) dotycząca lokalizacji zamków - czyli według autora „systemu obronnego Królestwa”, czyli spraw obszerniej zreferowanych w kolejnym. Nie będę tu wchodzić w generalne polemiki, zwrócę tylko uwagę, że znów informacje podawane na kolejnych stronach nie do końca się potwierdzają. I tak na s. 63 napotykany zdanie, iż „za czasów Kazimierza....” zbudowano „na terenie Królestwa... co najmniej 55 zamków”, a na s. 69, że „wzniesiono... ponad 50 zamków królewskich”. Jeśli z tym drugim można się zgodzić, to trudno przypuścić, aby w interesujących nas czasach budowano tylko zamki królewskie, co wynika z pierwszej cytacji, będąc oczywistą nieprawdą. Zdanie ze s. 75 o inicjatywach królewskich dotyczących zamku w Brześciu Kujawskim powinno być jednym z argumentów łączących ten obiekt z Kazimierzem Wielkim. Zaciekawiła mnie natomiast informacja o wsparciu królewskim przy umacnianiu Sieradza i Szydłowa (s. 75). Może być ona prawdziwa, gdyż oddaje realia epoki, ale niestety nie jest odniesiona do odpowiedniego przypisu ze wskazaniem źródła. W referowanym rozdziale (a i później, przy analizie fundatorów) wielokrotnie pojawiają się wzmianki o „zamkach rycerskich”, także utrzymywaniu zamków prywatnych przez „możnych rycerzy”(s. 75). Terminu „zamek rycerski” sam wielokrotnie używałem w swych starszych pracach, zapewne pod wpływem ogólnego tenoru współczesnej literatury polskiej i niemieckojęzycznego określenia „Ritterburg”. Obecnie jestem jednak głęboko przekonany, iż jest to sformułowanie niezasadne i głęboko mylące, bo nieodpowiadające realiom społecznym i ekonomicznym polskiego średniowiecza. Budowa zamku prywatnego była w tych realiach całkowitym ewenementem, a na inwestycję taką - drogą i kłopotliwą w realizacji - nie kusili się nawet liczni przedstawiciele wielkich rodów możnowładczych. Rycerstwo zamieszkiwało w drewnianych domach/dworach, natomiast niewielka cześć ich urzędniczej elity decydowała się na budowę fortalicji - obronnego zespołu dworskiego, w którym często dom pański miał formę wieży na kopcu, otoczonej dodatkowym obwodem warownym. Prezentował wtedy formę nawiązującą do paneuropejskiego modelu siedziby typu motte, zaś ich relikty określane są przez archeologów jako tzw. gródki stożkowate. Potrzeba budowy własnego rodowego zamku ograniczona była do najbogatszych możnowładców, sprawujących nie tyle urzędy, ile godności urzędnicze, do tego będących właścicielami wielowioskowych, miejskich kluczy majątkowych z ośrodkiem parafialnym. Okoliczności te stanowiły tylko warunek podstawowy, a o samej inwestycji decydowała dopiero głęboka potrzeba posiadania zamku, i właśnie ona miała wpływ decydujący. Zamek prywatny w naszym warunkach był więc domem i warownią tylko dla przedstawicieli wąsko zarysowanej elity możnowładczej . Trzeci rozdział analizowanej pracy (na s. 79 - 112; z oznaczeniami podrozdziałów jako 4.1 - 4.12) poświęcony jest generalnie zagadnieniom lokalizacji zamków. Nie sądzę, aby Władysław Łokietek zdobył i zniszczył podczas opanowywania Wielkopolski w 1332 r. aż 70 rycerskich fortalicji (bo przecież nie grodów) i aby wojewoda Klemens, któremu książę pozwolił na budowę zamku, pisał się z Ruszczycy (też na s. 80). Bardziej dawałbym wiarę w konkretne lata wznoszenia zamków krzyżackich, gdybym w przypisie dostrzegał odwołanie do książki Tomasza Torbusa, nie P. A. Zaniewskiego (przyp.31). Podobnie, nie wiem na czym oparte są dokładne datowania zamków arcybiskupich, a do tego jeszcze nie ze wszystkim zgadzam się z cytowanym poglądem Benona Miśkiewicza (dla mnie przedstawiciela nurtu historii średniowiecza uwarunkowanej oficersko - socjalistycznie, typowej dla połowy i 3 ćwierci XX w.) o niewielkich walorach obronnych zamków prywatnych i kościelnych. Podrozdział 4.2 nie traktuje zresztą zgodnie z tytułem o „regułach” budowy zamków, a jest tylko krótką ekskursją po Europie. Znacznie ciekawszy i nieco obszerniejszy jest 4.3, zawierający omówienie problemu fundatorów zamków w odnowionym Królestwie, krótko ujęty w tabelę 06. (s. 86 - 87). Z zestawienia obiektów wykazanych w tejże tabeli rzeczywiście wynika, że w XIV w. inwestycje królewskie stanowiły aż 75 % realizacji. Do wielkiej przewagi ilościowej zamków państwowych w wieku XIV też jestem przekonany i wielokrotnie powtarzałem, za B. Guerquinem, iż było to „stulecie zamków królewskich”. Bałbym się jednak tutaj dokładności wyliczeń procentowych, bo przecież gdybyśmy do tejże tabeli dodali tak ważne zamki prywatne, jak Gołańcz, Rembów, Szubin czy Wenecję, a do kościelnych np. Pułtusk i Sławków, procenty te byłyby zdecydowanie inne, że znów odwołam się do cytowanej w 11 przypisie do tego tekstu pracy A. Miłobędzkiego, notującego zgoła inne procenty. W podrozdziałach 4.4 - 4.12 autor rozważa zagadnienia zróżnicowania aspektów wpływających na zlokalizowanie danego zamku i na tej podstawie buduje używane przez siebie nazewnictwo i typologię obiektów. W tabeli 07 zestawia główne czynniki wpływające na rozmieszczenie 55 zamków na terenie państwa, biorąc pod uwagę aspekty polityczne, militarno - strategiczne, ochronno - porządkowe, geograficzno - administracyjne i fiskalno - podatkowe. Wyróżnia główne rezydencje (do Wawelu, Szydłowa i innych dodałbym tu i Ojców), zamki o ważnych funkcjach państwowych ulokowane w stolicach ziem, 35 warowni służących głównie ochronie granic i 15 „kontroli przez namiestników panującego całego jego terytorium”(s. 90). Autor stwierdza, że ponad 30 zamków ulokowano „bezpośrednio przy umownych granicach państwa”, które to określenie nie jest dla mnie zrozumiałe. Nie wiem bowiem, w jakim stopniu i w jakim zakresie te granice są umowne i co to znaczy w znanych realiach europejskiego średniowiecza, w których, poza sytuacjami szczególnymi (np. limesami wytyczonymi biegami rzek), trudno było o wykreślenie precyzyjnie liniowego przebiegu granic państwowych. Obszerniejszego komentarza wymaga podrozdział 4.8 dotyczący obiektów zbudowanych „na poszczególnych kierunkach obrony Królestwa Polskiego” (s. 92). Przeciw zagrożeniu przed zakonem „współpracującym z elektorami Brandenburgii i księstwami cesarstwa niemieckiego” bronić miały między innymi zamki: w Inowrocławiu (miał zostać przebudowany ale nie podano przez kogo, w 2 połowie XV w.), drewniany dwór starościński w Radziejowie i „po roku 1364” także zamek w Brześciu Kujawskim. Od północnego wschodu i wschodu, od Litwy i „wspieranych przez zakon i króla Czech książąt mazowieckich”(s.93), królestwa chronić miały między innymi: po raz kolejny wymieniony tu zamek w Brześciu Kujawskim, od wschodu m. inn. Chełm i Włodzimierz, a „drugą rubież obrony na tym kierunku” stanowić miały obiekty w Solcu i Zawichoście. Od południa, od strony Węgier granicy bronić miały np. Niepołomice „gotowe przed 10 sierpnia 1349 r. (s. 93), oraz zamki „możnowładcze” w Czchowie, Nowym Sączu, Rytrze i Myślenicach, zaś „drugą linię” obrony od tejże strony stanowić miały obiekty w Krośnie, Jaśle, Bieczu, Tarnowie, Rożnowie, Tropsztynie i Melsztynie. Natomiast zagrożenie od strony Czech i Śląska pacyfikować mogły takie zamki jak np. Sieradz, Kalisz, Pyzdry i Poznań oraz „silnie ufortyfikowane miasta” jak Byczyna, Wschowa i Kłobuck. Zestawienie wymienionych tam licznych zamków traktuję, w sumie, jako przypadkowe (s. 94). Ponieważ zagadnienie „kierunków obrony Królestwa Polskiego” zestawione jest na tabeli 08, a wnioskiem wynikającym z tego obszernego podrozdziału jest iż trudne do jakiejkolwiek poważnej dyskusji zdanie, że „lokalizowanie zamków było procesem przemyślanym i planowym” (s. 96) ograniczę się tu do uwag znajdujących się niejako na dwóch poziomach ogólności. Pierwszy dotyczyć będzie ról przypisywanych poszczególnym warowniom, drugi całemu kontekstowi roli zamków w obronie państwa. Maskowane oficjalną przyjaźnią po zawarciu pokoju kaliskiego zagrożenie krzyżackie było moim zdaniem realne i nie jest przypadkiem, że na najbardziej dotkniętych najazdem z września 1331 r.. Kujawach, powstały i funkcjonowały relatywnie mocne królewskie zamki w Bydgoszczy, Inowrocławiu i podtoruńskiej Złotorii (Kujawy inowrocławskie), Brześciu Kujawskim, Kruszwicy i Przedeczu (Kujawy brzeskie) oraz w Bobrownikach na ziemi dobrzyńskiej. Trudno natomiast traktować poważnie walory obronne drewniano - ziemnego grodu/zamku w Dobrzyniu nad Wisłą, Kowala, w którym urodził się (o dzień drogi królowej przed rodzinnym Brześciem) Kazimierz Wielki czy dworu/zamku w Radziejowie. Mniej rozbudowane były także programy budowlane i obronne innych zamków - biskupich i prywatnych, stojących na straży ich domen ziemskich, per capita też wzmacniających bezpieczeństwo całego regionu, lecz trudnych do zaliczenia do „systemu obrony Królestwa”. Warto też zwrócić uwagę, że wszystkie wymienione tu zamki kujawskie (oprócz pogranicznej Złotorii, w widłach Wisły i Drwęcy, pełniącej bez wątpienia przede wszystkim funkcję stacji celnej, ulokowanej świadomie na przedpolu krzyżackiego Torunia), wyznaczają po prostu główne centra demograficznei administracyjne państwa, czyli stolice województw, ziem i powiatów sądowych. Może więc trudno rozpatrywać je tylko w kontekstach militarnych? Natomiast zdecydowanie nie zgadzam się z próbą interpretowania wymienionych tu zamków „południowych”, głównie znad Dunajca i Popradu (Czchów, Nowy Sącz, Rytro, Myślenice), jako możnowładczych i do tego wchodzących w skład opisywanego systemu obrony granic. Przynajmniej w omawianym okresie były to warownie państwowe (Czchów i Rytro zapewne były starsze, podobnie jak może jeszcze czeski Nowy Sącz i położone przy starej „bronie” Myślenice) związane z pozyskiwaniem pożytków celnych płynących z kontroli szlaku węgierskiego. Kompletnie też nie rozumiem, dlaczego rodowe ambicje Spicymira z Piasku, który u schyłku życia był już właścicielem dwóch zamków ulokowanych w centrach własnych kluczy majątkowych (Tarnowa i Melsztyna, od których jego synowie stali się już Tarnowskimi i Melsztyńskimi) można, szczególnie bez odpowiedniego komentarza, przekładać na narrację o problematyce obrony granic państwowych odrodzonego Królestwa . Pomijając interpretowanie zamków leżących pomiędzy Sieradzem a Poznaniem jako antyczeskich/antyśląskich, gdyż wydaje mi się, że atakując Polskę Jan Luksemburski poszedł na Kraków, a nie na Wielkopolskę, także zdecydowanie nie daję wiary w moc urządzeń obronnych wymienionych tu miast śląskiego pogranicza. Byczyna stała się zabezpieczona obwodem ceglanych murów obronnych dopiero na przełomie XV i XVI w., a Kłobuck chyba nigdy nie doczekał się solidnych obwarowań. Komentarza wymaga też sprawa ewentualnych relacji pomiędzy militarnymi funkcjami zamków, a obroną granic państwowych. Myślę, że na traktowanie granicy jako liniowo rysującej się rubieży obronnej jest w realiach europejskich wieku XIV zdecydowanie za wcześnie, a kończy się ostatecznie w początku XX w., w trakcie I wojny światowej i wykazującej niezasadność takiego działania obrony tzw. linii Maginota. Realia wieków średnich bliższe były chyba uwarunkowaniom współczesnym - nikt bowiem już nie będzie umacniać linii autostrady, a tylko jej newralgiczne punkty czyli węzły drogowe. Równie kontrowersyjne wydają mi się tezy głoszone w partii 4. 9 (z tabelami 09 i 10), dotyczące szlaków handlowych i komunikacyjnych, w których zdecydowanie zabrakło mi próby zwaloryzowania roli i znaczenia poszczególnych dróg, acz z drugiej strony, sam związek warowni i systemu drożnego jest przecież dość oczywisty w skali makro i zarazem we wszystkich konkretnych przypadkach winien stać się przedmiotem odpowiedniej dyskusji w skali mikro. Dlatego też bałbym się uogólnienia, że ok. 75% zamków „została lokalizowana wzdłuż głównych tranzytowych szlaków handlowych” (s. 98). W sumie lektura obu opisywanych tu partii charakteryzowanej pracy zdecydowanie informuje, że autor nie zna dość podstawowej pracy Karola Modzelewskiego, który w sposób dość bolesny dla wielu starszych interpretacji historycznych i zarazem bezdyskusyjny, charakteryzuje błędy uczonych dających się łatwowiernie uwieść asocjacyjnemu oddziaływaniu mapy . Mniej zasadniczych uwag mam do kolejnych podrozdziałów, poświęconych kolejno opisowi relacji pomiędzy zamkami a miastami (4.10) i lokalizacji ze względu na „ukształtowanie terenu” (4.11 i tabl. 12 i 13). Obserwując je od strony merytorycznej uważam, że autor dość prawidłowo zreferował najważniejsze poglądy starszych badaczy (szczególnie ważą tu sądy B. Guerquina i A. Miłobędzkiego), acz może nie zawsze poddał je właściwej waloryzacji. Nie zgadzam się natomiast z całym szeregiem sformułowań jednostkowych. I tak np. sądzę, że w warunkach atomizacji struktur książęcych wieku XIII nie można mówić o „polskim państwie dzielnicowym” (s. 99), prosiłbym o przykłady na to, że „niewielka część warowni miejskich, wybudowana za zgodą króla, stanowiła własność kościelną lub rycerską” (tamże), iż traktowanie Wawelu z I połowy XV w, jako zamku „represyjnego” w stosunku do „głównie niemieckojęzycznego mieszczaństwa” jest chyba znacznym uproszczeniem (s. 100), wątpię czy zamek w Inowłodzu traktować można jako „pozamiejski” (s. 102), prosiłbym o rozwinięcie tezy, że kazimierzowskie zamki przymiejskie „nawiązują układami do wczesnych założeń przestrzennych zamków śląskich” (bo których?; s. 103) itp. W lepiej mi znanej grupie tzw. zamków nizinnych często bałbym się precyzować jako oddzielne podgrupy obiekty 1. zlokalizowane wśród bagien i terenów zalewowych, 2. na brzegach rzek, 3. na wyspach, 4. przy ujściach rzek, bo często musiałbym zadać pytanie pomocnicze: od strony której kurtyny? Nie rozumiem też dlaczego tak typowe „zamki nizinne” jak np. Łęczyca, zaliczone są zarazem do kategorii „inne” (tabl. 13) podobnie jak np. Pyzdry, ulokowane na brzegu wysokiej skarpy Warty czy typowo wyżynny Szydłów, ze skalnym uskokiem od zachodu. Opisywany rozdział kończy błędny opis ryciny na s. 112. Rozdział czwarty (czyli piąty; 5.1 - 5. 10) poświęcony jest, jak wynika z tytułu „procesowi budowy zamków”. Sugeruje on bogactwo treści typowych dla analiz i interpretacji historyka architektury, dokonywanych w oparciu o samodzielne obserwacje technicznych i konstrukcyjnych aspektów badanych budowli zamkowych i następnie wyciąganie wniosków z rekonstruowanego na ich podstawie procesu inwestycyjnego. W rzeczywistości jest to partia nierealizująca tych obietnic, niesygnalizująca drogi badawczej historyka architektury, prowadzącej od jednostkowych analiz struktur murowanych do wniosków o charakterze syntetyzującym i porównawczym. Narrację rozpoczyna tabl. 14 zestawiająca (z niezasadnym opuszczeniem zamku w Olsztynie pod Częstochową, opisywanego na s. 107 jako królewski i „jaskiniowy”; także nieobecnego w tabl. 15 i 16) wielkości 55 zamków „według powierzchni zabudowy”. Tylko w 8 wypadkach odnotowano „brak danych”. Nie dotyczy to szeregu zamków już nieistniejących i z tej racji trudnych do dokładniejszego pomierzenia, których formy i wymiary podawane są zupełnie orientacyjnie. Cytując badania J. Pietrzaka autor chyba myli się zaliczając do zamków średnich (w granicach 1000 - 2000 m2) Kruszwicę, mającą zajmować 2,5 tysiąca m2; nieistniejący Zawichost miał być podobno prostokątem (dlaczego nie kwadratem?) ok. 40 x 40 m., a Wąwolnica zajmować tylko ok. 100 m2. Pamiętając o późniejszych rozbudowach Będzina i Czorsztyna kwalifikujących te obiekty do grupy warowni trzyczłonowych myślę, że takim właśnie zamkiem był Szydłów (por. tabl. 16), składający się (ale pytanie czy już w czasach Kazimierza Wielkiego czy dopiero Ludwika?) z trzech elementów: położonego na północy normalnego zamku państwowego „militarno - administracyjnego”, rezydencji władcy z ogrzewanym hypokaustycznie pałacem królewskim i wreszcie otaczającego ją od południa ogrodu, którego teren potem przejęty został przez miasto . Nie budzą większych kontrowersji rozważania z podrozdziału 5.3, dotyczące walorów obronnych wynikających z lokalizacji zamków, choć wniosek iż „zamki lokalizowano nie przypadkowo, ale w miejscach o naturalnych walorach obronnych, a ich budowniczowie potrafili wykorzystać naturalne ukształtowane terenu do ich obrony” (s. 119) jest mało odkrywczy. Następna partia (5. 4) poświęcona jest elementom obronnym zamków miejskich, a kolejna 5.5 poszczególnym składnikom budowli zamków, które autor określa jako „architektoniczne elementy obronne zamku głównego (wysokiego)”(s. 121). Analizuje po kolei 9 problemów, a to: obwód, baszty, wieże główne i ich kształty, wieże ośmioboczne (z obszernym dyskursem europejskim do którego powrócę), funkcje wież głównych, bramy, domy wielkie i kaplice. W tabl. 20, w partii dotyczącej murów obwodowych spotkałem informacje niezgodne z podawanymi wcześniej, w tabl. 14 na s. 113. I tak np. w zależności od tabeli zamek w Bolesławcu to warownia o wym. „ok. 45 x 60” ale i 44 x 66 m, w Czorsztynie to obiekt o wymiarach 20 x 55 m albo 40 x 50 m, w Płocku 45 x 50 lub 30 x 35, w Przedeczu ok. 30 x 50 lub dokładniej 26 - 30,5 x 47 - 50,5, w Sieradzu albo o średnicy 70 m albo 70 x 80 m. Wątpię też, czy łączna długość odwodu zamku w Wąwolnicy wynosiła tylko 100 m, a wysokość murów obwodowych w Sieradzu sięgała aż 12 m. Partii o basztach nie komentuję, gdyż nie do końca zrozumiałem podawaną w tekście definicję tych budowli. Na 55 analizowanych zamków z tabl. 22 wynika, że wieże główne nie istniały w 5 (Brzeźnica, Halicz, Nakło, Sieciechów, Wiślica), a więc istnieć miały w 50, choć moim zdaniem wynika to w znacznej mierze ze stanu badań, a do tego nie zgadza się z tekstem zapisanym pod tabelą (s. 135), gdzie podano, że o wieżach nie ma informacji w tylko w przypadku 3 obiektów (Brzeźnica, Sieciechów, Wiślica). Natomiast już zdecydowanie dziwić musi informacja z tejże strony, iż to 48 zamków posiadało wieżę główną, a także niektóre dane liczbowe z tabeli; bo skąd pochodzi informacja o wysokości wieży w Żarnowcu, wynoszącej rzekomo „powyżej 7 m”, a także (może słuszna), ale nie wiem czym motywowana, sugestia autora, że tylko jedna z cylindrycznych wież Szydłowa została zrealizowana. Przy analizie kształtu rzutów wież podstawowy nacisk położono na realizacje oktogonalne. Zdaniem autora na zamkach Kazimierza powstało 9 takich wież (oraz 3 ośmioboczne tylko u góry - w Łęczycy, Ostrzeszowie i Płocku), ale z zestawienia na s. 136 wynika, że dodał do nich też wieżę Władysława Opolczyka w Bolesławcu. Nie zgadza się on z sądem A. Miłobędzkiego, który przypuszczał, że tradycja oktogonów dostała się do Polski dzięki naśladownictwu wzorów krzyżackich, opowiadając się raczej za wpływami z kierunku południowego i sugerując równocześnie, iż wieże te stanowiły jedną z charakterystycznych, wyróżniających cech zamków państwowych Kazimierza Wielkiego. Jest to sugestia warta zapamiętania, choć nie do końca poważne wydaje mi się dosłowne łączenie tradycji zamkowych oktogonów z zagranicznymi podróżami króla i jego bezpośrednimi obserwacjami, tym bardziej, że w zdaniu obok autor stwierdza (za E. Fügedim), że wież takich nie było w XIV w. na terenie Węgier. W sumie prowadzi to autora do wniosku, że „wpływy budownictwa zakonnego na architekturę zamków królewskich prawie nie istniały” (s. 140), co mogłoby stać się przedmiotem dyskusji. Analizując formy głównych domów zamkowych dostrzega wyraźną liczebną przewagę wydłużonych pałaców - kamienic nad wieżowymi domami (tylko w 6 obiektach), ale nie wiem czy używać można (jak w tabl. 25) semantycznie niespójnego określenia „kamienica drewniana”(także „dom drewniany o formie kamienicy”). Omówiwszy jeszcze kilka innych spraw, moim zdaniem mniej ważnych, w partii 5.9 autor przechodzi do zagadnień typologicznych. „Typy zamków kazimierzowskich„ (s. 153) porządkuje według odnoszącej się do typologii systemów obronnych, systematyki opracowanej przez Janusza Bogdanowskiego, dostrzegając przewagę obron: ścianowej i wieżowej, a dzieląc ze względu na rodzaj inwestycji wyróżnia zamki tylko rozbudowywane oraz wznoszone na surowym korzeniu, określonym jako „dziewiczy grunt”(tabl. 29), do których zalicza około 40% realizacji. Dwie kolejne partie dotyczą procesu planowania inwestycji (s. 159 - 168) oraz organizacji i techniki budowy zamków (s. 169 - 204). W części o planowaniu autor korzysta głównie z obserwacji, ustaleń, a po części może raczej hipotez badawczych, publikowanych przez Mariana Arszyńskiego, Marię Brykowską, Antoniego Kąsinowskiego i Józefa T. Frazika, wzbogacając je o dane z europejskiej literatury. Faktem jednak musi pozostać, że dla XIV w. znamy tylko dwie osoby, które z pewnym przybliżeniem traktować możemy jako zawodowo związane z działaniami inwestycyjnymi króla: Wacława z Tęczyna, raczej organizatora przedsięwzięcia wznoszenia zamku we Włodzimierzu Wołyńskim niż muratora, i członka rady królewskiej Szczepanka, określonego jako magister murorum. Akapit 6.4 pod obiecującym tytułem „Pierwsi projektanci warownych budowli w Królestwie Polskim” (s. 164 - 166) traktuje raczej o ewentualnych relacjach w szeroko pojętych kręgach inwestorskich, niż o samych osobach, ale za to kończy się możliwą do przyjęcia konstatacją, iż rolę króla w kształtowaniu projektów poszczególnych zamków można rozpatrywać raczej w kategoriach politycznych i administracyjno - finansowych niż technicznych i artystycznych. Tekst ten ma jednak luźny związek z tytułowymi zamkami Kazimierza Wielkiego, podobnie jak rozbudowana do 24 podrozdziałów (s. 169 - 204) cześć dotycząca spraw organizacyjno - technicznych. W tekście tym widać prawdziwy nerw autora, przedstawiającego się czytelnikowi jako projektujący i zarazem profesjonalny architekt, omawiający kolejne etapy inwestycji. Najpierw organizacji placu budowy, a następnie samych działań murarskich, ciesielskich i wykończeniowych. Odległość tej narracji od samych tytułowych zamków króla jest jednak znaczna. Dość powiedzieć, że przez pierwsze 10 stron narracji (do s. 189) nie licząc passusów przytaczających tezy T. Poklewskiego (gdzie pojawiają się sugestie dotyczące aspektów warsztatowych wznoszenia zamków w Łęczycy i Bolesławcu) tylko raz pojawiają się wzmianki o 2 warowniach stanowiących przedmiot tej pracy (Lublin, Poznań). Nie budzą natomiast zaufania różnice pomiędzy poszczególnymi partiami tekstu a tabelami. I tak np. na s. 190 spotykamy informację, że 23 zamki króla zbudowano z kamienia, a 29 z cegły, co daje łącznie 52 obiekty. W tabl. 30 obrazującej to zagadnienie mamy jednak odnotowanych 5 zamków drewnianych, 24 kamienne i 30 ceglanych, czyli razem aż 59 obiektów. Żaden z tych szacunków nie mówi więc o 55 tytułowych obiektach, uznanych za dzieła króla, nie wspominając już o fakcie, że w przypadku obiektów nieistniejących i do tego niebadanych archeologicznie (jak np. Brzeźnica czy Przyszów) trudno pewnie pisać o budulcu, z którego zostały wykonane. Nie jestem też zwolennikiem dość sumarycznej oceny i klasyfikacji wątków (zarówno kamiennych jak i ceglanych), których zróżnicowanie widoczne jest najczęściej w obrębie poszczególnych budowli (nawet jej fragmentów), a nie całego zamku. Rozważania opisywanej partii tekstu zamyka interesująca narracja o kosztach budowy zamków królewskich. Jak można się spodziewać, autor referuje tu mocno udokumentowane hipotezy Jana Szymczaka , z których wynika, iż na budowle zamkowe poświęcono łącznie 432 000 grzywien srebra, koszt budowy pojedynczego obiektu wynosił średnio 12 000 grzywien, a 1 m3 muru od 11 do 24 groszy, czyli ok. 50 gramów Ag. Nie wiem jednak kto, bo brak jest tam przypisu, współcześnie przeprowadził szacunek, z którego wynika, że globalnie na zamki zużyto 524 000 grzywien. Szkoda też, że nie pokuszono się o próbę opisowego ujednolicenia wartości wydatków według jednego schematu, bo chyba nie każdy czytelnik będzie sobie sam umiał wyliczyć np. relację pomiędzy statystycznymi 12 000 grzywien w Polsce, 25 000 florenów na pograniczu z Krzyżakami, a ponad 1 000 funtów srebra w Anglii/Walii. Nie wiem natomiast, z jakich szacunków wynikła konkluzja (s. 195), iż „możliwości królewskiego skarbu pozwalały na równoczesną realizację jedynie kilku warowni”. Kończąc rozważania opisywanej partii pracy, autor zwraca uwagę na możliwość takiej realizacji brył i spiętrzenia sylwety zamku, aby miała ona walory jak najbardziej zniechęcające, a zarazem powodujące przestrach potencjalnych zdobywców.
|